Kiedyś
wydawało mi się, że najgorsze co może mnie spotkać, to zła
ocena z Eliksirów albo oblanie egzaminu. Ewentualnie wyrzucenie ze
szkoły. Teraz kiedy o tym myślę, to mam ochotę wybuchnąć
śmiechem. Ale to właśnie wtedy, kiedy wpatrywałam się w
zamknięte i nieruchome drzwi, dotarło do mnie, że istnieją gorsze
rzeczy. I mogą dotyczyć też mnie.
Chyba
wszyscy do osiągnięcia pewnego wieku mają przekonanie, że są
nieśmiertelni i niezniszczalni, a wypadki i tragedie się zdarzają,
ale nie im. Ja też tak myślałam. Więc nagłe odkrycie, że jest
inaczej, okropnie mną wstrząsnęło.
Jedyne,
co byłam w stanie zrobić, to wyjść z kuchni, doczłapać do
swojego pokoju i zwinąć się w kłębek na łóżku. I już
zaczynałam wcielać ten plan w życie, kiedy zatrzymał mnie tata.
— Abby,
zaczekaj. Musimy porozmawiać ― powiedział w pełni poważnym
tonem.
Obejrzałam
się na niego przez ramie już właściwie z ręką na klamce.
— Nie
chcę —
odparłam
słabo. Naprawdę nie chciałam z nim rozmawiać. Nie czułam się na
siłach na poważną rozmowę. Ale mimo to nie wyszłam z kuchni.
— To
ważne. Wiem, że jesteś zdezorientowana i przestraszona tym
wszystkim, dlatego należą ci się wyjaśnienia. —
Patrzył
na mnie przez chwilę, zanim dokończył. —
I nie
jesteś już dzieckiem. Powinnaś
wiedzieć, co się dzieje.
Strasznie
się tego wstydzę, ale to właśnie ten ostatni argument na mnie
podziałał. No bo, czy rodzice często chcą traktować cię jak
dorosłego? Nawet jeżeli faktycznie jesteś dorosły? Zwykle zawsze
pozostajesz dla nich dzieckiem niezależnie od swojego wieku. A ja
byłam świeżo po siedemnastych urodzinach i bardzo chciałam
zasmakować tej osławionej dorosłości. Wtedy jeszcze nie
wiedziałam, że bycie dorosłym to naprawdę nic fajnego.
Zawróciłam
więc i posłusznie usiadłam przy stole.
Tata
zrobił to samo. Po czym, ku mojemu zdumieniu, wyciągnął różdżkę
zza pazuchy i machnął nią krótko. Moje zdumienie było jeszcze
większe, gdy na stole pojawiły się dwie butelki piwa kremowego i
dwa kufle.
Nie
to, że nigdy nie piłam piwa kremowego. Pijałam je od czasu
pierwszej wycieczki do Hogsmeade
jak wszyscy. Ale nigdy dotąd nie piłam go z tatą. Tak, piwo
kremowe nijak się miało to takiego Guinnessa,
na przykład, ale jednak trochę promili miało. A rodzice, jak to
rodzice, zawsze nieco
się burzyli z tego powodu.
Przyjęłam
więc mój kufel z niejaką konsternacją. Wyglądało na to, że to
będzie naprawdę
poważna
rozmowa.
Przez chwilę
sączyliśmy piwo w ciszy, przypatrując się sobie badawczo. W końcu
tata odstawił kufel z głuchym tąpnięciem, które zabrzmiało dla
mnie jak słowo „wystarczy”. I ja również odstawiłam swój.
— Jest
wojna —
zaczął.
Pomimo
że ten fakt był mi znany, poczułam się, jakby ktoś trafił mnie
zaklęciem.—
I
to nie jakaś tam, gdzieś tam. To się dzieje teraz i tutaj. I
dotyczy nas tak samo jak mamy. Chociaż
nasz status krwi zapewnia nam niejaką ochronę, to i tak nie
powinniśmy czuć się bezpiecznie. Nikt nie jest już bezpieczny. —
Ostatnie
zdanie wypowiedział twardo i dobitnie, patrząc mi głęboko w oczy.
Nie mogłam się powstrzymać, aby nie pokiwać głową jak uczeń,
który przypadkiem nawiąże kontakt wzrokowy z tłumaczącym coś
nauczycielem. —
Dlatego mama musiała uciekać. Żeby spróbować chronić przede
wszystkim siebie, ale i nas. Nie mam wątpliwości, że Ministerstwo
niebawem tu zawita, żeby sprawdzić, czemu mama nie stawiła się na
przesłuchanie. I z pewnością zaczniemy być obserwowani, jeśli
już nie jesteśmy.
— Obserwowani?
—
zdziwiłam
się.
Tata pokiwał głową.
— Więc
musimy uważać na
to, co
robimy, co mówimy i co piszemy w listach. To bardzo ważne.
Teraz
to ja pokiwałam głową, chociaż
wydawało mi się to nieprawdopodobne.
— Kolejna
sprawa to twoje bezpieczeństwo. Kiedy wrócisz do Hogwartu masz
zawsze mieć przy sobie różdżkę. Zawsze.
Nigdzie
nie chodź sama, nie wychylaj się i rób to, co będą ci kazać.
Rozumiesz?
Tym razem na mojej
twarzy pojawił się grymas niechęci. Nie lubiłam, gdy ludzie mi
coś kazali.
— Rozumiem,
ale przecież będę w Hogwarcie. Tam nic złego mi się nie stanie,
nie?
Ojciec patrzył na mnie
przez chwilę zanim odpowiedział. Wydawało mi się, że w jego
spojrzeniu dostrzegłam smutek.
— Abby,
to już nie będzie ten sam Hogwart, który znałaś. Dumbledore nie
żyje.
Parsknęłam głośno,
rozlewając trochę piwa.
— Myślisz,
że to coś zmienia? —
Żachnęłam
się, ale mój głos nieco drżał. W jakiś sposób wciąż
przeżywałam śmierć naszego najlepszego dyrektora. Ciężko mi
było wyobrazić sobie Hogwart bez niego. Ale z drugiej strony za nic
nie chciałam zgodzić się z tymi, którzy twierdzili, że Hogwart
„już nie będzie taki sam”.
— Pomyśl
logicznie.
Dumbledore był jedyną osobą, której bał się Sama-Wiesz-Kto. Kto
go teraz powstrzyma przed przejęciem władzy nad Hogwartem?
— Najpierw
musiałby chyba przejąć władzę w Ministerstwie —
odparłam
z przekąsem.
A wtedy mój ojciec
spojrzał na mnie z niejakim rozbawieniem, które sprawiło, że
dreszcz przebiegł mi po plecach.
— Myślałaś,
że kto wymyślił Komisję Rejestracji Mugolaków? I kto kazał
aurorom eskortować mugolaków do Azkabanu? Kto
ustanowił obowiązek nauki w Hogwarcie? To nie są przypadki —
mówił,
uśmiechając się z goryczą.
Jeśli dotąd miałam
jakieś nikłe nadzieje na zachowanie jakichkolwiek zasad, praw,
czegoś, czego mogłabym się trzymać, to właśnie wszystkie legły
w gruzach.
Wpatrywałam się w
ojca otwierając i zamykając usta. Nie mogłam, nie chciałam,
w to uwierzyć.
— Ale
jak to? —
wyjąkałam
w końcu.
— Słyszałaś
pewnie o „dymisji”
ministra? On nie zrezygnował, tylko został zamordowany. A jego
następca, Thicknesse, jest
najprawdopodobniej pod wpływem Imperiusa. Jest marionetką
śmierciożerców. Teraz to oni sprawują faktyczną władzę w
Ministerstwie. A wiesz, kto rządzi śmierciożercami.
— Więc...
więc... —
nie
mogłam wydusić z siebie żadnego sensownego zdania. Myśl o tym, że
Ministerstwo, instytucja, która powinna walczyć z Ciemną Stroną i
stać na straży prawa, chociażby tak nieudolnie, jak zwykła to
robić, upadło, mroziła mi krew w żyłach.
— Więc
jest wojna i my ją przegrywamy —
oznajmił
dobitnie ojciec.
Milczałam
przez chwilę, czując się najbardziej niedojrzałą i
nieudolną
osobą na świecie. Ministerstwo upadło, śmierciożercy wygrywali,
ludzie umierali, a co ja mogłam z tym zrobić?
— Dlaczego
mi to mówisz? —
wyszeptałam.
— Bo
powinnaś znać prawdę. Powinnaś wiedzieć, co się dzieje i kto za
tym wszystkim stoi. Musisz umieć wskazać, co jest kłamstwem —
odpowiedział
cicho, wpatrując się we mnie ponuro.
— Ale
po co? Po co mi to wszystko? Co ja mogę zrobić? —
W
moim głosie zabrzmiała nuta rozpaczy.
— Czekać.
Starać się przeżyć, nie rzucać się w oczy i pamiętać, co jest
prawdą.
Upiłam duży łyk piwa
kremowego, chcąc ukryć łzy bezsilności, które pojawiły się w
moich oczach. Czułam jak napój rozgrzewa mój przełyk i żołądek,
ale tym razem nie sprawiało mi to przyjemności.
— A
co z mamą? Gdzie ona jest? Kiedy wróci? —
zmieniłam
temat.
— Nie wiem, Abby.
Jest gdzieś daleko. A im mniej będziemy wiedzieć, tym lepiej.
Pokiwałam głową,
obserwując blat stołu. Nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie, ale
bałam się je zadać.
Jednak
nie doceniłam mojego taty. Wystarczyło mu jedno spojrzenie, by
wiedzieć, co mi chodzi po głowie.
Westchnął ciężko i
sam napił się kremowego piwa, zanim odpowiedział na moje niezadane
pytanie.
— Nie
będę cię oszukiwał. Nie wiem, czy mama wróci. Ale wierzę, że
tak. Jest piekielnie zdolną czarownicą, inteligentną czarownicą i
zna świat mugoli o wiele lepiej niż my. Nie będzie bezbronna.
To oświadczenie
wzbudziło we mnie nadziei ani otuchy, jedynie nagłą irytację,
wręcz złość.
— To
dlaczego musiała odejść? Skoro i tak nie jest bezpieczna, czemu
nie mogła zostać z nami? —
zapytałam
buntowniczo.
Tata nie zareagował
gwałtownie. Po prostu dopił swoje piwo i rzekł:
— Bo
czasami trzeba wybrać mniejsze zło.
~*~
Deszcz
bębnił miarowo w szyby,
a jego zimne łzy spływały powoli po gładkiej tafli szkła. Gęsta
mgła kłębiła się za oknem, niby w gotowości do ataku na
bezbronnym przechodniu. Na niebie nie sposób było dostrzec gwiazd.
Rozpacz przenikała serca. Czyżby odwiedzili nas dementorzy? Nawet
jeśli faktycznie tak było, nie miałam najmniejszego zamiaru
reagować. Po pierwsze, moja różdżka leżała na łóżku w moim
pokoju. Po drugie, nawet gdybym ją miała, nie zdołałabym
wyczarować chociażby
strzępka srebrnej mgły. A co dopiero użytecznego patronusa. Nigdy
nie czułam się taka nieszczęśliwa.
Rozmowa
z tatą w niczym mi nie pomogła. Właściwie tylko pogorszyła
sprawę. Teraz byłam okropnie świadoma tego, co się dzieje i
zdawałam sobie sprawę, że nic nie możemy z tym zrobić.
Z drugiej strony jakaś
część mnie uważała, że nieświadomość może i byłaby
cudowna, ale na pewno o wiele gorsza od świadomości. Czułam
obowiązek znania prawdy, orientowania się w faktach i wydarzeniach.
Bo to było jedyne, co w zasadzie mogłam robić, aby jakoś
przechylać szalę zwycięstwa na naszą stronę.
Ha! Jaką szalę?
Przecież mój własny ojciec oznajmił mi, że przegrywamy.
Merlinie, czy to nie było straszne? Nie mogłam wyobrazić sobie
świata takim, jakim przedstawiał go tata. Próbowałam to jakoś
ogarnąć umysłem i dodać do tego wszystkiego siebie i Hogwart, ale
nie potrafiłam. Czułam się tak, jakby ktoś nagle oznajmił mi, że
magia nie istnieje, odebrał mi różdżkę i złamał ją na moich
oczach.
Myślałam też o
mamie. Gdzie jest? Co robi? Jak się czuje? Czy za nami tęskni? Były
również inne pytania, ale przerażały mnie tak bardzo, że na
razie nie chciałam w ogóle brać ich pod uwagę. Bałam się
również tego, że nie zniosę oczekiwania i tej okropnej niewiedzy.
Ile to miało potrwać? Kilka miesięcy? Rok? Więcej...? A ja już
nie potrafiłam sobie poradzić z napięciem.
Zerknęłam na tatę.
Siedział na kanapie i nieprzytomnie wpatrywał się w kartki jakiejś
książki. Wiedziałam, że nie czyta. Chyba ani razu nie przełożył
strony. Wiedziałam doskonale, o czym myśli. Albo raczej o kim.
Dopiero teraz dotarło
do mnie, jak rozpaczliwie samotny poczuje się mój ojciec za kilka
dni, kiedy pojadę do Hogwartu. Przez ten cały czas skupiałam się
tylko na sobie i na swoich uczuciach, zupełnie zapominając o tacie.
Obiektywnie patrząc, byłam w o niebo lepszej sytuacji niż on. W
Hogwarcie będę miała zapewnione bezpieczeństwo, a także masę
zajęć, które pomogą mi zapomnieć, chociaż na chwilę, o mamie i
wojnie. Będę miała też Emily i innych znajomych, wokół mnie
będą ludzie. A on zostanie sam, jedynie z pracą, która przestała
już być tym, czym była dawniej.
Zaczęłam się
zastanawiać, jakie to uczucie wsadzić człowieka do Azkabanu ze
świadomością, że jest niewinny.
Poczułam, jak dreszcz
przebiega mi po plecach. Chciałam jakoś pocieszyć tatę, pokazać,
że rozumiem, w jakiej sytuacji się znalazł. Ale nie wiedziałam
jak. Nie wiedziałam nawet, czy faktycznie rozumiem, co on czuje, czy
tylko mam jakieś mgliste wyobrażenie.
Tata był aurorem z
powołania. Zdecydował się nim zostać, zaraz po skończeniu
Hogwartu, kiedy trwała pierwsza wojna. To było bardzo odważne, ale
i ryzykowne posunięcie. Mimo to tata się nie poddał i osiągnął
swój cel. Co czuł, kiedy musiał słuchać poleceń tych, których
kiedyś zwalczał?
Wtem rozległ się
dzwonek do drzwi. Z mieszanką zdziwienia i niechęci odłożyłam
powlokłam się otworzyć. Wciąż pozostając na wpół w głębokiej
zadumie, uchyliłam drzwi i automatycznie podniosłam spojrzenie na
przybysza.
Otrzeźwiałam w jeden
sekundzie. Mężczyzna, który przede mną stał był wysoki i
masywny. Skądś go kojarzyłam, ale nie mogłam przypomnieć sobie,
skąd. Mimo że nie wykonał żadnych agresywnych gestów, poczułam
jak paraliżuje mnie strach. Mimowolnie zawiesiłam spojrzenie na
jego przedramieniu. Śmierciożerca? Cofnęłam się kilka kroków, a
on podążył za mną. Już nabierałam powietrza w płuca, chcąc
krzyknąć, ale nie zdążyłam. Z salonu wypadł mój ojciec.
Wyminął mnie i chwyciwszy drzwi, zagrodził drogę nieznajomemu.
— Dzień dobry. Pan w
jakiej sprawie? —
zapytał tata, siląc się na uprzejmy ton.
Mężczyzna oderwał
ode mnie wzrok i spojrzał na tatę. Na jego twarzy pojawił się
uśmieszek mówiący „to ja tutaj ustalam zasady”.
— Witam. Pan James
Reed? —
Ojciec
potwierdził skinieniem głowy. —
Czy zastałem Sophie Reed?
— Niestety nie. A kim
pan właściwie jest? —
odparł tata, a w jego głosie pobrzmiewał chłód, który zastąpił
wcześniejszą uprzejmość.
— Jestem z Komisji
Rejestracji Mugolaków. Pańska żona otrzymała wezwanie na
przesłuchanie do ministerstwa i nie stawiła się. Czy wie pan może
co ją zatrzymało? Albo gdzie się aktualnie znajduje?
Zadrżałam. W jego
słowach wyczułam groźbę.
— Nic mi o tym nie
wiadomo. —
Tata z pewnością też to usłyszał, ale nie wydawał się jakoś
specjalnie tym przejmować. Nigdy dotąd nie słyszałam, żeby mówił
tak lodowatym tonem. Jego głos przypominał mi zgrzyt stali.
— Czyżby? —
Facet z Komisji poszedł za przykładem mojego ojca i również
przestał udawać uprzejmość. Było coś w jego tonie, co mówiło
„jestem śmierciożercą”. Może było to poczucie wyższości z
jakim na nas patrzył lub pewność siebie i świadomość władzy
jaką wydawało mu się, że dysponuje. —
Czy wiesz jaka kara grozi za ukrywanie szlam?
Po twarzy taty
przebiegł grymas złości. Moja zapewne też by tak wyglądała,
gdybym nie była tak okropnie przerażona.
— Wiem
to lepiej od ciebie.
Mierzyli się przez
chwilę wzrokiem, niczym dwa wilki przed rzuceniem się sobie do
gardeł. I nagle tamten wyciągnął różdżkę. Drgnęłam, ale
tata nie zareagował. Stał tak tylko i patrzył pogardliwie na
śmierciożercę, urzędnika, pracownika Ministerstwa czy kimkolwiek
był ten mężczyzna.
Miałam ochotę
krzyczeć. On miał przecież różdżkę! Sięgnęłam do kieszeni,
ale nic nie znalazłam. Uświadomiłam sobie, że moja hikorowa
różdżka została w pokoju na piętrze. Po raz drugi pożałowałam,
że nie mam jej przy sobie. Mogłam tylko stać i przypatrywać się
bezradnie, jak mężczyzna unosi swoją i kieruje ją gdzieś w
przestrzeń.
— Homenum Revelio!
Nic się nie wydarzyło.
— Naprawdę
sądziłeś, że ukrywam swoją żonę na strychu? —
parsknął
ojciec. Nigdy nie słyszałam, żeby zwracał się do kogoś z taką
pogardą.
— Masz szczęście —
warknął na to śmierciożerca. —
Zastanów się po której stronie stoisz, Reed.
I zaczął się
wycofywać, nie spuszczając z nas wzroku.
— Już to zrobiłem —
mruknął
ojciec i zatrzasnął drzwi.
________
Naprawdę nie wiem, skąd taka wielka interlinia w drugiej części. Nie mam pojęcia, jak to usunąć, więc mam nadzieję, że mi wybaczycie c: